Witam was
wszystkich po trzech miesiącach ciszy na blogu.
W ciągu takiego długiego czasu gdzie na blogu nie publikowałam żadnego postu,
ani zbytnio nie komentowałam waszych blogów bardzo dużo się u nas pozmieniało i tak
jak obiecałam w poprzednim poście – chcę wam to wszystko streścić. Także bez
zbędnego przedłużenia zapraszam do rozwinięcia i po cichu liczę na to, że
wybaczycie mi tą nieobecność.
http://www.styl.pl/wizytowka-agrawa/artykuly/byc-mama/news-matczyna-milosc,nId,382693 |
Postanowienia są zaledwie początkiem. Kiedy człowiek podejmuje juz decyzję, to trochę tak, jakby skoczył w wartki strumień, który porywa go w kierunku, o jakim mu się nawet nie śniło, w chwili, gdy ją podejmował. / P. Coelho
Cisza. Przez długi
czas na blogu była cisza. Przepraszam, mała poprawka, przez długi czas z mojej
strony była cisza. Nie publikowałam żadnego postu, mimo, że wyrywkowo czytałam
wasze blogi nie zostawiałam żadnego po śladu po sobie. Mogę tylko podejrzewać,
że większość z czytelników Cytrynkowego Świata pomyślała, że blog został przeze
mnie porzucony i zapomniany. Obiecuję wam to tutaj i teraz: Nic takiego się nie
stanie. Będę prowadziła bloga tak długo jak tylko uznam to za stosowne i nie
zapomniałam ani o nim, ani o was i waszych blogach. Więc dlaczego na blogu
przez trzy miesiące była cisza?
Na początku nie
pisałam, bo chciałam troszkę odpocząć od wirtualnego świata, który (przyznam
się wam bez bicia) zaczął zabierać mi coraz więcej czasu. Chciałam maksimum po
miesiącu wrócić na strony bloga z głową nowych, świeżych pomysłów i dalej wam
opisywać Cytrynkowy Świat jak i oczywiście samą Cytrynkę. Czemu tak się nie stało,
mimo, że zaplanowany miesiąc przerwy właśnie dobiegał końca? Spróbujecie
zgadnąć?
Stało się tak,
ponieważ, pod koniec lipca rozpoczęłam… pracę! I sami pewnie zrozumiecie
wolnego czasu dla siebie jak i dla córki w sezonie wakacyjnym (miejscowość nadmorska)
miałam tyle, co nic. By dostać chodź jeden wolny cały dzień w tygodniu, w
sezonie graniczyło z cudem. Po wielu rozmowach, a niektóre z nich były
podniesionym głosem jak i niektóre z nich kończyły się groźbami dostawałam ten
jeden dzień w tygodniu.
Pracowałam w jednym z
tych marketów, co są tak porozsiewane po całej Polsce jak i nie na Świecie. Robotę
pomógł załatwić mi mój kolega, a w sumie to już obecny partner. Stanowisko
mięsne. I tutaj zaczęły się pierwsze, poważniejsze zmiany. Praca była oddalona
od mojego miejsca zamieszkania o około 20 km. W grafiku miałam praktycznie same
drugie zmiany, a że to był akurat okres wakacyjny to sklep otwarty był do 23. Więc
wiadomo, że zanim się sprzątnęło cały sklep była godzina (przy bardzo dobrych
wiatrach) dwunasta w nocy, a ja… jak to ja cały czas na pełnej piździe. Co mam
przez to na myśli? Umowa zlecenie okazała się dla mnie o tyle wygodną umową,
ponieważ mogłam wypracować sobie tyle godzin ile w danym dniu dałam radę, więc
bywały nawet takie dni gdzie kończyłam o 3, a nawet i 4 w nocy. A co z tym
szło? Im więcej godzin wypracowanych tym większa wypłata, Ale jak o tak późnej
godzinie wrócić do swojego miasta i domu nie posiadając prawa jazdy, żadnego
kierowcy, ani autobusu? A no nijak: szłam nocować do mojego partnera (i jego rodziców
i dwóch młodszych braci). Nie raz w nocy płakałam z bólu, bo tak mnie kręgosłup
bolał, że nie mogłam wstać z łóżka. Wiele razy się zarzekałam i obiecywałam
sobie, że następnego dnia nie idę do pracę, bo nie daję fizycznie rady…
Fizycznie radę dałam, więc czemu już nie pracuję w tym markecie? Psychicznie
bardzo cierpiałam i przede wszystkim strasznie tęskniłam za córką. W tym czasie,
gdy ja w pracy użerałam się (i ciągle wmawiałam sobie, że dam jakoś radę) z mobbingiem
i walczyłam sama ze sobą by się nie poddać, bo robię to tylko i wyłącznie dla
Cytrynki, zajmowała się nią moja mama… Było mi przykro, gdy po paru godzinach
wolnego musiałam wracać do miasta, w, którym miałam pracę. Każde moje
pożegnanie się z córką i obiecanie jej, że wrócę za parę dni do niej i zabiorę
ją na spacerek wywoływało u mnie płacz po zamknięciu drzwi. Mimo, że wyjazdy do
pracy i świadomość tego, że swoją córkę zobaczę dopiero za tydzień strasznie mi
siadało na psychikę, bo było i w sumie jest dalej bardzo dla mnie ciężkie,
musiałam udawać przed moimi rodzicami, że wszystko jest ok. Nie chciałam by się
jeszcze dodatkowo martwili o mnie i zastanawiali się czy ja to wytrzymam?, Czy dam
radę? I przede wszystkim nie chciałam by się dowiedzieli o mobbingu. I to
właśnie przez mobbing, który był tylko i wyłącznie na stanowisku mięsnym, –
czyli tam gdzie ja robiłam, opuściłam tą pracę, czego niestety teraz trochę
żałuję, ponieważ siedzę od końcówki sierpnia w wynajętym mieszkaniu z moim
nowym partnerem i szukam nowej pracy. M, który praktycznie przez ten cały czas widział,
jaką walkę toczę z sama ze sobą, któregoś dnia mi powiedział pewne zdanie: „Wiesz
Paula… Jak tu się wprowadziłaś to spałaś spokojnie. Nie gadałaś w nocy, nie
miałaś tików i się nie rzucałaś, a teraz po miesiącu to wszystko na raz spadło
na Ciebie jak grom z jasnego nieba. Ja się czasem boję obok Ciebie spać.” I to
była prawda: byłam wykończona: bardziej psychicznie niż fizycznie, bo organizm
po około tygodniu przyzwyczaił się do wysiłku. Dlatego zrezygnowałam, bo bardziej
od pieniędzy ważniejsze jest dla mnie moje zdrowie: szczególnie te psychiczne.
No dobrze, to dwa miesiące
przerwy, ale skoro już trochę odpoczęłam od wirtualnego świata i zrezygnowałam
z pracy, która z dnia na dzień coraz bardziej wyniszczała psychicznie to,
dlaczego milczałam przez ten trzeci miesiąc? I tu najważniejsze. Nie ukrywam,
jestem sama z siebie dumna, że podjęłam tą próbę…, O czym mowa? Już wam kochani
mówię.
Wyżej wspomniałam
wam, że mieszkałam u mojego partnera i jego rodziców. Razem była nas w domu
szóstka. Mimo, że mieszkali w domku jednorodzinnym nie dało się na siebie nie
wpaść, a wiadomo jak jest, gdy jest tak dużo ludzi w jednym miejscu, czasem
dochodziło do małych konfliktów. Z jego mamą jak i ojczymem miałam wspaniały
kontakt, zaakceptowali mnie i moją córkę oraz decyzję M bez głupich komentarzy
jak i sprzeciwów. Wprawdzie Julia dalej jest u mojej mamy w moim rodzinnym
mieście, ale przywożę ją do… naszego wynajętego mieszkania tak często jak mi
tylko życie tutaj na to pozwala. Tak, dobrze przeczytaliście: razem z M, po
wielu rozmowach i (głównie jego) zapewnieniach, zdecydowaliśmy się wynająć
mieszkanie, by wspólnie zamieszkać. Więc teraz pewnie zapytacie, dlaczego moja
córka, za którą tak bardzo tęsknie dalej jest oddalona ode mnie o około 20
kilometrów i jest cały czas pod opieką swojej babci? Mimo, że wynajęliśmy
mieszkanie, to ja wciąż nie znalazłam nowej pracy. Mieszkanie, które
wynajmujemy jest opłacone z góry na dwa miesiące, ale co będzie po tych dwóch miesiącach,
jeśli ja dalej będę bez pracy? Przecież nie damy radę wyżyć z jednej pasji. Podjęłam,
więc decyzję, że Julia zostanie jeszcze z moją mamą gdzie będzie miała wszystko
zapewnione, a ja znajdę pracę i stworzę jej jakiś porządny kącik. No i przede
wszystkim, zamieszkami z nami, gdy nie będziemy musieli martwić się o kolejny
miesiąc, bo wszystko będzie opłacone i nie będzie tego strachu, że wyrzucą nas
z mieszkania, a my nie będziemy mieli gdzie pójść czy też nie będziemy się
razem z Grubym (tak nazywam swojego partnera) martwić czy będziemy mieli dla
Cytrynki na mleko, gdy się nam skończy.
Nie chcę byście mnie osądzali i źle o mnie
myśleli, no, bo jak to tak? Tutaj żyję sobie z nowym partnerem, a Cytrynka „poszła
w kont”? Tak wcale nie jest i nigdy nie będzie! Jest moją córką, którą kocham
ponad życie i nigdy nie zostanie zaniedbana przeze mnie, ponieważ mam nowego
partnera. Ona jest najważniejsza i zawsze będzie na pierwszym miejscu. A podjąć tą decyzję nie było wcale łatwo – było wręcz bardzo trudno.
Wiele nocy przepłakałam, ponieważ tęsknota za nią jest bardzo wielka, ale dopóki nie będę w stanie
zagwarantować jej chodźmy podstawowych potrzeb: takich jak mleko (tak, karmię
Pszczółkę sztucznie) czy też pieluchy wolę by była u babci gdzie to wszystko ma
zapewnione i niczego jej nie zabraknie. A ja, jej matka cieszę się każdą godziną
spędzoną z nią podczas weekendów i zaczęłam doceniam podwójnie, a nawet mogę
śmiało powiedzieć, że potrójnie jej drobne gesty kierowane w moją stronę. Każdy
jej bezzębny uśmiech, który posyła mi, gdy się nad nią pochylę, każde
wyciągnięte do mnie rączki z niemą prośbą bym wzięła ją na ręce i wiele, wiele
innych rzeczy, które są dla niektórych rodziców są czymś normalnym, a dla mnie są ogromną
siłą, która nie pozwala mi się poddać, bo mam dla kogo walczyć o lepsze życie.
I ja tą walkę córeczko właśnie rozpoczęłam! Nie poddałam się, chodź było nie raz bardzo ciężko i depresja, którą dalej mam brała nade mną górę tak, że wiele razy miałam ochotę wszystko pierdolnąć i zniknąć. Nie poddałam się! I nie poddam! Walczę dla Ciebie! Dla nas...
Mam tylko cichą nadzieję, że gdy w dalekiej przyszłości będzie Ci dane zostać matką wspaniałego daru jakim jest dziecko i przypomnisz sobie, że pierwsze miesiące, a być może i pierwszy rok wychowywała Cię Twoja babcia zrozumiesz, że zrobiłam to tylko i wyłącznie dla Twojego dobra Nie chcę byś myślała sobie wtedy, że Cię nie chciałam - chciałam Cię! Chcę Cię teraz! Chcę Cię móc oglądać codziennie, kąpać, przebierać, wycierać Twoje łzy i Twoją osraną dupkę... chcę Cię mieć przy sobie tak jak matka ma swoje dziecko, ale na razie nie mogę. Muszę Ci najpierw zapewnić stabilizację, której tak bardzo potrzebujesz. Mam nadzieję, że kiedyś to zrozumiesz... Tylko o to co wieczór się modlę Moja Kochana Kruszynko.
*** OGŁOSZENIA
PARAFIALNE ***
Sami już zdążyliście
przeczytać wiele się u mnie pozmieniało podczas tych trzech miesięcy, w których
zwyczajnie milczałam. Nie porzuciłam bloga i dalej będę opisywała wam nasz
Świat, w którym nie jestem już tylko ja (Cytrynkowa Mama, Issi, Paula czy jak
mnie tam nazywacie) i Julia (Cytrynka, Pszczółka, Kulcia i różne inne jej „ksywy”).
Ale od pewnego czasu do naszego Cytrynkowego Swiata został wpuszczony M – mój partner.
Pewnie o nim też byście chcieli co nieco przeczytać no i przede wszystkim
usłyszeć: jak to się stało, że jesteśmy razem i NAJWAŻNIEJSZE! Jakie on ma
podejście do Cytrynki? Obiecuję wam, że i o tym wam napiszę.
Drodzy czytelnicy
bloga. Kieruję te słowa do was wszystkich i każdego z osobna. Wiem, że się
powtórzę, ale proszę was o to byście nie
myśleli o mnie źle przez to, że żyję z moją córką osobno. Wprawdzie mogę tylko
przypuszczać, że niektórzy z was są oburzeni tą decyzję, ale podjęłam ją tylko
i wyłącznie dla dobra mojej córeczki. Nie jest ona przecież na wieczność, tylko
na jakiś czas: dopóki z M nie staniemy stabilnie na nogach i nie będziemy w
stanie zapewnić jej stabilizacji. Wiem, że wśród osób, które przeczytają tego
posta, a szczególnie jego ostatnią część, znajdą się osoby, które nie poprą
mojej decyzji i będą uważali inaczej – będą uważali, że źle robię. Chcecie mi o
tym napisać – napiszcie, ale kulturalnie.
Dlatego tym pojedynczym
osobą, którzy będą chcieli mnie zbluzgać, jaką to ja jestem złą i wyrodną matką
przypomnę tekst, który każdy powinien widzieć, gdy zdecyduje się już na
skomentowanie jakiegokolwiek wpisu na blogu:
Wraz z Cytrynką bardzo
dziękujemy za odwiedzenie naszego bloga. Jeżeli pozostawisz po sobie ślad,
chętnie Cię odwiedzimy i zostaniemy z Tobą na dłużej – tak jak ty zostałeś z
nami.
Również chcemy Cię poinformować, że komentarze, które będą zawierać wulgaryzmy albo będą obrażały mnie lub bliskie mi osoby nawet nie będą publikowane, na blogu. Krytykę przyjmuję tylko i wyłącznie, jeśli jest napisana w kulturalny sposób.
Pozdrawiamy i życzymy Ci mile spędzonego czasu na łamach naszego bloga.
Troszkę się rozpisałam, no,
ale pewnie sami zauważyliście, że dużo się pozmieniało od ostatniego wpisu,
więc chciałam wam opisać te nowe zmiany. Obiecuję wam również, że nie planuję
kolejnej przerwy (chyba, że Internet odmówi współpracy), więc możecie się
spodziewać kolejnych wpisów.
Zapraszam was kochani do
komentowania jak i obserwowania naszego, Cytrynkowego Świata, bo w planach mam
wiele, myślę, że ciekawych i godnych uwagi postów. I oczywiście zostaw swój
adres bloga, a i my również z chęcią będziemy śledzić Twoje wpisy i z
niecierpliwością będziemy czekać na nowe.
Pozdrawiam was wszystkich
serdecznie i mam nadzieję, że o nas nie zapomnieliście, a teraz mi wybaczcie –
lecę nadrabiać te zaległości u was.
Będzie dobrze i wszystko się ułoży, czasem trzeba wszystko postawić na jedną kartę, żeby się udało :)
OdpowiedzUsuńNasze kciuki macie!!! Dużo szczęścia, cierpliwości i siły, siły, siły! pozdrowienia
OdpowiedzUsuńMusisz jeszcze trochę powalczyć, ale wierzę że wszystko uda Ci się szybko poukładać i Cytrynkę będzie mogła z Wami zamieszkać.
OdpowiedzUsuńMyślę, że podjęłam dobrą decyzję Julia ma u dziadków stabilizację, a to bardzo ważne dla takiego maluszka.
Pozdrawiam i życzę dużo siły.