wtorek, 17 czerwca 2014

10. Moja historia, – czyli od wesela do rozwodu w jeden rok.

 „Świadomy/a praw i obowiązków wynikających z założenia rodziny, uroczyście oświadczam, że wstępuję w związek małżeński z Pauliną/T. i przyrzekam, że uczynię wszystko, aby nasze małżeństwo było zgodne, szczęśliwe i trwałe”

„Wobec zgodnego oświadczenia obu stron, złożonego w obecności świadków, oświadczam, że Związek Małżeński Pani Pauliny i Pana T. został zawarty zgodnie z przepisami. Jako symbol łączącego Państwa związku wymieńcie proszę obrączki."


źródło



Gdyby wierzyć przesądom moja wpadka, która miała miejsce 1 czerwca podczas wymawiania przysięgi ślubnej powinna przynieść nam szczęście. Nasze małżeństwo powinno być zgodne, szczęśliwe i trwałe. Powinno… wcale takie nie było. 

T. jest ode mnie starszy o 15 lat i wydawałoby się, że skoro już „taki stary” to się wyszalał i poważnie myśli nad założeniem rodziny. Ja również myślałam, że ma dość „kawalerskiego i imprezowego” życia skoro po pewnym czasie znajomości na moim palcu wylądował pierścionek zaręczynowy, a pół roku później obrączka. 
Rodzice mówili mi:, „Po co Ci taki stary koń?”, „Przecież to kryminalista.”, „Paulina ty weź się porządnie zastanów, w co ty się pakujesz.” A ja: młoda, naiwna i po uszy zakochana miałam klapki na oczach. Podczas przyjęcia weselnego jego chrzestny tańcząc ze mną powiedział: „Oj dziewczyno ja to Ci współczuje. Będziesz miała z nim cholernie ciężko.” Dlaczego ja ich wszystkich nie posłuchałam? No, dlaczego?

Już parę dni po ślubie pokazał, że ma mnie w czterech literach: miał jechać tylko na godzinkę, a wrócił prawie po całym dniu. Nie obchodziło go to, że ja siedzę w domu i się martwię, a potem zwyczajnie się wkurwiam. Był nawet na tyle bezczelny, by odebrać telefon i powiedzieć, że będzie za pół godziny, a potem nie odbierać już w ogóle i wrócić po ok. 5 godzinach.

Jak pojechałam do niego do Niemiec gdzie pracował też wcale nie było tak „różowo” jak to większość osób myślało, a ja sama nie wyprowadzałam ich z błędu. Teraz dziwię się sama sobie, czemu mi się nie zapaliła czerwona lampka, gdy usłyszałam po jednej z kłótni: „A zauważyłaś, że ja nie jestem w stanie Cię uderzyć? Podnoszę rękę, ale zatrzymuję w połowie.” Sam fakt, że próbował już powinno mi dać sporo do myślenia. Z miesiąca, na miesiąc było tylko gorzej. Nie, spokojnie, nigdy mnie nie uderzył, ale kto wie, co by było za kilka lat?

Gdy zobaczyłam dwie kreski na teście ciążowym (ciąża planowana) myślałam, że w końcu będzie ok, że jakoś dojdziemy do porozumienia… 

We wrześniu po długich rozmowach T. zgodził się na mój powrót do Polski i tam donoszenie ciąży. Zastanawiacie się pewnie, jakich argumentów użyłam? T. od rana do wieczora był w pracy, czasem paręnaście kilometrów od miejsca zamieszkania, a ja – nie znałam języka i ciągle byłam sama. Gdyby coś się zaczęło dziać jak bym sobie poradziła? Owszem, zadzwoniłabym do niego, ale gdyby nie dotarł na czas? Nie wybaczyłabym sobie tego, dlatego wróciłam do rodziców – to był błąd.
T. ograniczył telefony, a jak dzwonił nie pytał się jak tam młody/młoda w brzuszku i czy wszystko jest w porządku. Sama musiałam mu to mówić. Wysyłał pieniądze, ale tyle, że starczyło mi tylko na lekarza, na antybiotyki/leki i 100 zł zawsze musiałam oddać jego ojcu. 400 zł to naprawdę niewiele szczególnie, że nie miałam nic kupionego na wyprawkę dla Cytrynki.

Przyjechał na Boże Narodzenie i Sylwestra. Ale znów pokazał, że ma mnie w dupie woląc spędzać czas z kolegami. Gdy próbowałam z nim rozmawiać i mówić mu, że ja też mam swoje potrzeby twierdził, że się czepiam. 
Ten świąteczny czas był dla mnie koszmarny. Mimo, że mąż przyjechał na święta do domu - to męża nie było, a jeśli już był w domu to zbyt zmęczony by spędzić ze mną jakoś miło czas. Najbardziej zabolało mnie to, że na wizytę, którą umówiłam specjalnie pod niego u ginekologa się nie zjawił. Ograniczył się jedynie do odstawienia mnie pod drzwi i wolał jechać z kolegą na zakupy. A tak bardzo chciałam by usłyszał serduszko Julii i zobaczył ją na USG. Gdy przyszedł czas jego wyjazdu - cieszyłam się, że w końcu będę miała spokój.

Po świętach i sylwestrze kontakt ze mną ograniczył do minimum tłumacząc się tym, że „nie ma, za co” doładować sobie konta. Pod koniec lutego namawiałam go by do Polski przyjechał już 1 kwietnia, bo lekarz powiedział mi, że mogę urodzić w każdej chwili. Mówił, że nie wie jak tam będzie stał z pieniędzmi i czy szef go puści, ale obiecał, że na Święta Wielkanocne przyjedzie na 100%.

25 marca zadzwoniłam do niego i powiedziałam, że urodziłam mu piękną i zdrową córeczkę. To, co usłyszałam w odpowiedzi po prostu mnie zmroziło: „I co ja mam teraz zrobić?” Od porodu kontakt był praktycznie zerowy, jeśli już dzwoniłam pytałam się go, kiedy wyśle jakieś pieniążki, bo mleko kosztuje i pieluchy również. Do dnia dzisiejszego nie zobaczyłam nawet złotówki.

Parę dni przed świętami wielkanocnymi podjęłam decyzję o rozwodzie, bo chciałam – tutaj w Polsce – mieć jakieś pieniądze, chociaż by na mleko dla Julii, ponieważ w z MOPS-u nic mi się nie należało, ponieważ T. za dużo zarabiał. Tłumaczyłam mu, że to, iż się z nim rozwodzę wcale nie oznacza końca naszego związku, bo gdy Cytrynka trochę podrośnie wracam do Niemiec. Mówiłam mu również, że decyzję o rozwodzie podjęłam tylko i wyłącznie dla dobra naszej córki. Jaka ja byłam naiwna myśląc, że on nadal nas chce...


Zadzwonił miesiąc temu informując mnie, że on tam układa sobie życie na nowo i, że ja mam tutaj - w Polsce - również sobie ukłażyć i, że jeśli kogoś sobie znajdę on żadnych problemów nie będzie robił. 
Tydzień temu, dowiedziałam się od niego (zadzwonił, bo go chciałam spytać kiedy w końcu wyśle pieniądze na nasze dziecko), że mieszka u jakiejś kobiety, która mu pomogła i razem chcą „żyć jak rodzina.” Najbardziej zabolał mnie fakt, że ani razu sam się nie zaciekawił jak tam Julia, która jakby nie patrzeć jest jego córką, a woli „bawić się w dom” z tą kobietą i jej już paroletnią córką…

Julie widział jedynie na zdjęciach, które umieściłam na facebooku, a do Polski jak nie przyjechał tak już nie przyjedzie, ponieważ się boi, że gdy go złapią na granicy znów trafi do więzienia. O to, cała historia mojej „wielkiej miłości”. 17 Lipca mam pierwszą sprawę rozwodową, na, której się nie zjawi. Staram się o alimenty dla Julii jak i dla siebie, (ponieważ ja przed ciążą nie pracowałam i teraz nie mam żadnego dochodu) oraz będę starała się odebrać mu prawa rodzicielskie.

Dopiero po czasie widzę jak mnie traktował. Byłam mu jedynie potrzebna do ugłaskania jego kuratorki, no, bo skoro wyszedł z więzienia i założył rodzinę to znaczy, że resocjalizacja działa cuda. Teraz dopiero widzę, że gdybym posłuchała mamy wszystko „skończyłoby się dobrze”. Znalazłabym sobie jakąś pracę, dokładałabym się do rachunków – z czasem może wynajęłabym coś swojego, a od czasu do czasu chodziłabym na jakieś imprezy. Później poznałabym swojego przyszłego męża, który by o mnie dbał i mnie szanował, a ja dałabym mu upragnione dziecko, które by kochał. Nie posłuchałam się mamy, ani innych, którzy mówili, że T. to „nie jest partia dla mnie”, bo myślałam, że wiem od nich lepiej. I co mi po tym zostało? Bez pracy, bez pieniędzy, z dzieckiem.

Kocham Julie i nie będę obwiniała ją o nic, bo nie jest niczemu winna - jest planowana, wymarzona. To tylko nieodpowiedzialny mężczyzna i ja - która chciała zbyt szybko wejść w dorosłość, zamiast cieszyć się wolnością.



*** OGŁOSZENIA PARAFIALNE ***



Mam nadzieję, że dotrwaliście do końca, ponieważ tego nie dało napisać się krócej – to tylko ostatni rok naszej znajomości z T., a znamy się od ok. 5 lat. Taki właśnie post miał pojawić się 1 czerwca, w dniu, gdy obchodziłam „swoją pierwszą i ostatnią” rocznice ślubu, ale z niewiadomych względów, gdy pisałam wychodziło mi coś innego. Zabierałam się do niego już kilkanaście razy i jakoś nie mogłam – dopiero teraz dałam radę. Mam nadzieję, że chociaż w małym stopniu przedstawiłam wam, w jakiej sytuacji jestem.

Dalej poszukuję osób, które były by chętne zasponsorować nagrodę w konkursie, który niedługo rusza na łamach bloga. Jeśli jesteś chętny zgłoś się do mnie po przez Wiadomość Prywatną na fanpage bloga.

Pozdrawiam was serdecznie i zachęcam do obserwowania bloga jak i komentowania postów. To wy sprawiacie, że mam chęć dzielić się z wami tym wszystkim i to wy podtrzymujecie mnie na duchu ciepłym słowem – a to dużo dla mnie znaczy. Jeszcze raz wam dziękuje - dajecie mi siłę bym pisała dalej.

12 komentarzy:

  1. o mamo ! Paulina rodziców się słucha bezwarunkowo ! ja też byłam taka głupia - no wybacz to po prostu głupota jest - nie dość że 9 lat starszy, recydywa, hazardzista to jeszcze siku trzeba bylo iśc do lasu bo ciemny las był przyjaźniejszy niż ubikacja u niego w domu ... ohh.... i tak zakochana byłam prawie półtora roku i ohh jak cudownie i ahhh jak wspaniale - całe szczęście że mnie pszczoła upierdzieliła i wylądowałam w szpitalu bo pokazał że paczka fajek za dyche jest ważniejsza od przyjechania do mnie do szpitala - bo pewnie by było tak jak u Ciebie :( ja wiem to boli cholernie boli bo nie chodzi tu już o Ciebie tylko o Julcie ... ale skoro jej nie chce to niech się eroli ... pamiętaj - nie ten co Cię spłodził lecz ten co wychowa będzie jej ukochanym Tatusiem. Jesteśmy z Wami całym serduszkiem - mimo że Cię ostrzegali a Ty musiałaś być mądrzejsza. Dużo siły i wytrwałości - NIE DAJ SIĘ !

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że tak się stało, że teraz póki Cytrynka jest malutka i go nie poznała. Bo mimo, że zapewnia, że nie ma jej w dupie - ja wiem, że ma.

      Pozdrawiamy.

      Usuń
  2. Ale mi się cisną niestosowne słowa na usta...dobrze, że miałas tyle siły, żeby wziąść rozwód inne kobiety męczą się w takich związkach długo...I jesli mogę dokop draniowi mocno, niech poczuje dobrze na własnej d...ie co stracił...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dokopie, dokopie :) I wiem, że nawet już żałuje tego, ale co mnie to teraz obchodzi? Ja sobie dam radę bez niego.

      Usuń
  3. A co to za pomyłka podczas przysięgi? W ktorym miejscu się pomyliłaś?
    Trafiłam tutaj przypadkowo. I powiem ci, ze jestem juz zaczytana w tego bloga. Piszesz tak ciekawie, tak realistycznie...przykro mi, ze tak ciebie zycie doświadczyło.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zacięłam się i pomyliłam kolejność słów.

      Cieszę się, mam nadzieję, że zostaniesz już z nami Anonimku :)

      Pozdrawiam.

      Usuń
  4. Aż się popłakałam.
    Przepraszam.
    Trafiłam tu przez przypadek, ale zostanę na pewno.
    Silna z Ciebie kobietka. A co do słuchania rodziców hmm..dopóki samemu się po dupie ( za przeproszeniem ) nie dostanie to zawsze jest się od nich mądrzejszym... a błędy to ludzka rzecz i trzeba się na nich uczyć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuje bardzo. Staram się być silna chodź nie zawsze to wychodzi.

      I bardzo mi miło, że zostaniesz z nami :) Mam nadzieję, że nie zawiodę.

      Usuń
  5. obyś tylko za bardzo niezagalopowała się. W tak ogromnych i poważnych decyzjach niemożna podejmować ich pochopnie. To serce powinno ci podpowiedzieć czy dobrze robisz. Pamietaj, aby takie poważne decyzje były twoimi. Nie patrz na rodziców czy znajomych, bo oni za ciebie życia nie przeżyją. Wzięłaś ślub- teraz widzisz, ze to błąd, ale czy napewno... ? Psychologiem nie jestem, ale czytając twój blog odnosze wrażenie, ze uczucie twoje do tego mężczyzny jest ogromna. Może się mylę. Mimo to pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Drogi Anonimku Twoje wrażenie nie jest mylne. Kocham swojego męża całym sercem, od zawsze go kochałam i zawsze będę go kochać. Jest to pierwsza – najważniejsza i najprawdziwsza miłość. Niestety… los chciał nas rozdzielić. Do końca miałam jednak nadzieję, że te „złe chwile” minom i w końcu stworzymy prawdziwą rodzinę, ale niestety… Mój T. przestał już być mój, znalazł sobie w Niemczech kobietę i to z nią chce układać sobie życie. Ja mu utrudniać tego nie będę, bo mimo wszystko dla mnie jest ważne jego szczęście – a jeśli oznacza to, że mnie i Julii nie będzie w jego życiu to zaakceptuje to.

      Również Cię serdecznie pozdrawiamy razem z Cytrynką.

      Usuń
  6. O rany, serce mi się krajało i gęsią skórkę miałam jak to czytałam. Nie mogę uwierzyć że trafiłaś na takiego aroganta i chama :/
    Taka fajna dziewczyna i taki drań Cię wykorzystał, co za cholera. Szkoda tylko tych lat spędzonych z nim. Ale cytrynka jest Twoim pocieszeniem :*
    Całuje i wspieram.
    Trzymaj się Kochana :**

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No niestety, okazał się zwykłym draniem. A ja miałam nadzieję, że go zmienię. Masz rację: trochę szkoda tych paru lat spędzonych razem, ale każdy rok nauczył mnie czegoś nowego. A Cytrynka? A Cytrynka jest moim oczkiem w głowie i główną osobą, która napędza mnie do działania. Damy radę! Bo jak nie my to, kto?

      Gorąco Cię pozdrawiamy i dziękujemy za wsparcie.

      Usuń

Wraz z Cytrynką bardzo dziękujemy za odwiedzenie naszego bloga. Jeżeli pozostawisz po sobie ślad, chętnie Cię odwiedzimy i zostaniemy z Tobą na dłużej – tak jak ty zostałeś z nami.

Również chcemy Cię poinformować, że komentarze, które będą zawierać wulgaryzmy albo będą obrażały mnie lub bliskie mi osoby nawet nie będą publikowane na blogu. Krytykę przyjmujemy tylko i wyłącznie, jeśli jest napisana w kulturalny sposób.

Pozdrawiamy i życzymy Ci mile spędzonego czasu na łamach naszego bloga.

To najchętniej czytacie